“Tramwaj zasłaniał niemal cały świat…” – rozmowa z Bartoszem Reetzem, reżyserem filmu “Tramwaj”

Jak pojawił się pomysł na „Tramwaj”?

W czasie dokumentacji do mojego pierwszego filmu pt. „Przystanek”, spacerując po Grudziądzu (bo akcja obu filmów dzieje się właśnie tam), zauważyłem tramwaj stojący na przystanku na Rynku. Złączenie dwóch wagonów, a przez niewielką przestrzeń pomiędzy nimi widać było tylko mała część świata. Nie jest to nic nadzwyczajnego, ale ta sytuacja otworzyła we mnie proces twórczy. Pojazd zasłaniał niemal cały świat… Wtedy narodził się we mnie pomysł, żeby wykorzystać tramwaj jako metaforę życia bohaterki.

Od czego zacząłeś prace?

Najpierw skończyłem realizację „Przystanku” i odbyłem z nim festiwalową drogę. W międzyczasie pracowałem nad scenariuszem „Tramwaju”. Zdjęcia zrealizowaliśmy w sierpniu 2020 roku. Potem był dość długi proces montażu i udźwiękowienia. Światowa premiera odbyła się w marcu tego roku na 69. edycji Martovski Belgrade Documentary and Short Film Festival w Serbii. I machina festiwalowa ruszyła.
Bo droga festiwalowa tego filmu jest bardzo długa. I nadal zresztą trwa.
Dotychczas film dostał się do konkursu na ponad dwudziestu festiwalach międzynarodowych. Dodatkowo naszej krajowe festiwale – OKFA w Koninie i Opolskich Lamach. Miłym akcentem była nominacja Marty Kurzak do nagrody im. Jana Machulskiego. Na kilku festiwalach nagrodzono film. Mam dystans do oceniania filmów przez jurorów. Nagrody są istotne przede wszystkim z uwagi na PR filmu.

Dlaczego stawiasz przede wszystkim na zagraniczne festiwale?

To raczej one stawiają na mnie (śmiech). Po pierwsze „Tramwaj” to film robiony poza głównym obiegiem w Polsce. Za granicą nikogo to nie interesuje, liczy się tylko jakość artystyczna. Druga rzecz – „Tramwaj” odbiega znacząco od stylistyki polskich krótkich metraży. Po trzecie w Polsce nie było nigdy rozbudowanej tradycji kina eksperymentalnego. Nie chcę powiedzieć, że „Tramwaj” to film eksperymentalny, na pewno jest bliżej kina klasycznego niż mój debiutancki „Przystanek”, ale dla mnie istotne jest cały czas poszukiwanie w warstwie narracji, struktury i formy. W Polsce znacznie większą wagę przywiązuje się do samej historii, pomijając inne aspekty języka filmowego.

Widać więc jakiś rozdźwięk w odbiorze widzów w Polsce i zagranicą?

Tak. Są to filmy uniwersalne, ale czasami mam wrażenie, że są lepiej zrozumiane za granicą.

Odbiór widzów jest tam bardziej dojrzały do kina artystycznego?

Podam ci przykład. Latem byłem na festiwalu w małym miasteczku na zachodzie Serbii, Basta Fest. Pierwszego dnia odbywał się pokaz „Tramwaju”. Rozmawiałem z młodą autorką sztuk teatralnych. Gdy usiadłem po zapowiedzi filmu, zapytała mnie, dlaczego opowiedziałem o metaforze tramwaju – to było dla niej oczywiste. W Polsce wielokrotnie były z tym problemy. Nie wiem, czy wynikało to z tego, że akurat ona to znakomicie zauważyła, czy że tam rzeczywiście jest lepsze rozumienie kina. Takich sytuacji na zagranicznych festiwalach filmowych było jednak więcej. W Polsce często spotykam się z tym, że film jest odbierany tylko na poziomie historii czyli jednak dość powierzchownie.

Inspiracje. Krzysztof Kieślowski stworzył w 1966 etiudę – krótki metraż „Tramwaj”. To jakieś odniesienie?

Znam ten film – to pierwszoroczna etiuda Kieślowskiego. Co ciekawe, ma nawet całkiem podobny motyw spotkania w tramwaju. To nie była jednak dla mnie inspiracja.

Co zatem było?

Inspiracje to bardzo szeroki temat. Oglądam dużo starego kina – lata 60-te, 50-te. Jeśli chodzi o klasykę to choćby Bresson, Ozu i Dreyer. Z bardziej współczesnych filmów lubię bardzo twórczość Beli Tarra, „Kairat”- debiut kazachskiego reżysera nazywanego „Bressonem z Ałmaty” Dareżana Omirbajewa i debiut Pedro Costy pt. „Krew”. Cenię też berlińską szkołę filmową – chłodne, zdystansowane kino. Yoshishige Yoshida, japoński nowofalowiec i jego „antymelodramaty”. Ostatnio w ramach analizy, oglądam jeden po drugim filmy braci Dardenne. „Rosetta” czy „Syn” to zupełnie inna metoda pracy niż moja. Jak sam widzisz, tych inspiracji jest bardzo dużo. Mógłbym wymieniać jeszcze wielu twórców, których cenię i podziwiam.

„Tramwaj” jest filmem czarno-białym. I chodzi tu nie tylko o sam kolor, ale o pewną estetykę kadrów. Czarno-biały był też twój wcześniejszy „Przystanek”. Wiążesz jakoś z tą formą swoją dalszą drogę artystyczną?

Niekoniecznie. Debiut pełnometrażowy, o którym myślę rzeczywiście wyobrażam sobie w czerni i bieli. Teraz jednak, skupiając się na krótkim metrażu, który planuję zrobić jako następny, widzę go jako kolorowy. To zależy od pomysłu na dany film. Wszystko jest po coś – chcę, żeby było tak w moich filmach. Jeśli coś nie jest potrzebne, usuwam to, zgodnie z maksymą „mniej znaczy więcej”. Nie jestem fanem nadmiernej technologii zdjęciowej jak jazda itp. jeśli nie ma to ważnego uzasadnienia artystycznego. Często kryje się za tym brak prawdziwej wizji kina i efekciarstwo.

Mówisz, że masz w głowie debiut pełnometrażowy. Czy tworzenie krótkich metraży jest dla ciebie początkiem kariery? Planujesz je w przyszłości porzucić?

Nie jestem po reżyserii – skończyłem prawo na UMK w Toruniu i produkcję filmową w łódzkiej szkole filmowej. Nigdy nie studiowałem jakiegokolwiek kierunku artystycznego. Myślę, że ten „brak”, pomimo początkowych trudności, wyszedł mi na dobre i jeszcze bardziej zaprocentuje. Kręcenie krótkich metraży to dla mnie poligon doświadczalny. Realizując shorty można przećwiczyć rozwiązania strukturalne, narracyjne, formalne i generalnie warsztat. Pełny metraż to już w 100% „dorosłe” kino wymagające znacznie większych nakładów finansowych. To jest mój cel w przyszłości.

***
Bartosz Reetz – reżyser i scenarzysta, absolwent produkcji filmowej i telewizyjnej na PWSFTViT w Łodzi i prawa UMK w Toruniu. W 2018 roku zadebiutował z krótkim filmem “Przystanek”. Na Lubelskim Festiwalu Filmowym prezentowany jest jego drugi film, “Tramwaj”. To opowieść o kobiecie – matce, żonie i nauczycielce – dla której tramwaj staje się miejscem emocjonalnego przełamania i metaforą życia.

Podziel się ze znajomymi