“Ten film bardzo mi pomógł” – rozmowa z Arturem Wyrzykowskim, reżyserem filmu “Odgrzeb”

Twój film jest prezentowany w bloku o nazwie „Pomysł”. To sekcja przeznaczona dla filmów z pomysłem – takich, których nie da się sklasyfikować gatunkowo czy tematycznie. Tworzyłeś „Odgrzeb” jako film eksperymentalny?

Tak, choć wolę, żeby go tak nie określano. Kojarzy się to z czymś nieprzystępnym, zbyt wymagającym. Patrząc jednak na to, jaki jest temat i jak został zrealizowany formalnie, nie da się ukryć, że to eksperyment. „Odgrzeb” wyróżnia się na tle innych filmów. Wymaga wyjątkowo dużej inwestycji od widza, żeby mógł wejść w ten świat i przyjąć tę konwencję. Nie jest to typ filmów, które ogląda się na co dzień. Tu absurd jest tak daleko posunięty, że wielu widzom nie udaje się go zrozumieć lub nie sprawia im to przyjemności. Widzę to też na projekcjach – odkodowanie tego nie jest łatwe

Mamy tu w końcu do czynienia z wielką groteską. Oglądamy wydarzenia, które są w zasadzie dramatyczne – śmierć ojca, życiowa stagnacja, nieznane rytuały. A jest to jednak komiczne…

Bo ten eksperyment polega na założeniu wyjściowym, na gatunku i na formie w jakiej został zrealizowany. Myślę, że ważne jest jednak, że w swojej konstrukcji ta opowieść została zbudowana klasycznie. Zajmuję się konstruowaniem opowieści na co dzień i bardzo pilnowałem, żeby było to jasne. To powieść o kimś, kto ma jakiś problem i przy rozwiązywaniu go spotyka przeszkody. Dzięki temu, że je pokonuje, jest w stanie się zmienić, a dzięki tej zmianie w kulminacji osiąga swój cel. To jest konstrukcja klasycznej opowieści.

Więc bardziej eksperyment formy. Widzimy choćby lekko dokumentalne prowadzenie kamery. I w tym zresztą też jest ukryty absurd.

Razem z Ernestem Wilczyńskim, autorem zdjęć, chcieliśmy pracą kamery zrównoważyć absurd przedstawionego świata. Słyszałem w czasie prac sugestie, że ta historia powinna być fotografowana statycznie – jak filmy Wesa Andersona. To jednak zbudowałoby dystans względem tej historii, nadałoby poczucie pewnej dziwności – niczym na scenie. A ja chcę wprowadzić widza w środek wydarzeń. Dokumentalna kamera miała więc to załatwić – jesteśmy jako widzowie kimś, kto jest tam pierwszy raz – rozgląda się, odsuwa i skupia wzrok. Kamera miała więc uczynić prawdziwszą i wiarygodniejszą fantazję, która tam się odbywa.

Od czego zaczęły się prace nad tym projektem?

Mam już tak, że notuję różne pomysły. Posiadałem więc już gotowe notatki dotyczące konkretnych scen np. gdy ekspert z urzędu miasta surowo ocenia czyjeś beznadzieje życie. Scenariusz zacząłem natomiast pisać, gdy zrozumiałem, że sam mam problem z zamknięciem relacji, która się skończyła. Że ja sam w pewnym sensie jestem taką Berką i przez to nie mogę iść dalej. To była jedna motywacja. Druga z kolei była taka, że chciałem zrobić kolejny film. Zdecydowałem więc, że najlepiej będzie stworzyć go o tym, co aktualnie najbardziej mnie dotyka. Na tym przecież najlepiej się znam.

Czyli jest to jakaś terapia?

Na pewno. Ten film bardzo mi pomógł. Nabrałem dystansu do mojego problemu. Udało mi się, tak jak Berce, zamknąć w głowie i sercu pewien etap. Tak jak ona, uwierzyłem, że to już koniec i pogodziłem się z tym. Wyznaję pół żartem pół serio zasadę, że po co wydawać pieniądze na terapię, skoro można wydać sto razy więcej i zrobić o tym film. Ja tak właśnie zrobiłem.

Jak wyglądał casting do tej produkcji? Przypomnę, że w „Odgrzebie” w Berkę wciela się Agnieszka Matan, a jej ojca gra Jacek Poniedziałek.

Robiąc krótkie filmy nie współpracuję z osobami, które zajmują się obsadą. Dobieram ją sam. Na jakimś etapie pracy nad historią bohaterowie po prostu zaczynają mieć w moim wyobrażeniu czyjąś twarz. Przywiązuję się do pewnych aktorów. Jacek jest tego przykładem. Od pewnego momentu po prostu wiedziałem, że tata Berki musi być nim. Jego sposób mówienia, wygląd… Tak samo było z Agnieszką. To pierwszy film, w którym zagrała. Zawodowo jest komiczką i scenarzystką. Na co dzień jest zupełnie inną, niż Berka, osobą. Mimo tego od początku widziałem ją w tej postaci.

A inni aktorzy?

Mając już termin zdjęć, pozostałych aktorów dobraliśmy przy pomocy agencji aktorskich. Miałem dużo szczęścia, że trafiłem na Roberta Czebotara (Ekspert) i Paulinę Gałązkę (Olga), i że mieli akurat wtedy czas. Świetnie sprawdzili się w swoich rolach.

W „Odgrzebie” jak na krótki metraż pojawia się wyjątkowo wielu aktorów. Są przecież sceny zbiorowe, w których – z tego, co wyczytałem z napisów – zaangażowaliście grupę taneczną.

Nawet dwie grupy… To był krótki film, a to oznacza, że miałem mało pieniędzy. A filmy, które mają mało pieniędzy muszą mieć pomysł na to, jak będą realizowane. Szukaliśmy więc grup po to, żeby ludzie, których zaangażujemy, byli już zorganizowani. To bardzo ułatwia pracę na planie. Chcieliśmy też, żeby grupa była zainteresowana takim doświadczeniem. Nie mogliśmy zaoferować wiele – jedynie symboliczne wynagrodzenie i jedzenie na planie.

I takie udało się znaleźć.

Pierwszą grupą był Dancing Międzypokoleniowy – ludzie w bardzo różnym wieku, zajmujący się tańczeniem (także na planach zdjęciowych). Wiedzieliśmy, że łatwiej będzie im się nauczyć układu, bo mają już poczucie rytmu. Druga grupa to był chór, więc zapewnione mieliśmy to, że śpiew w scenie kulminacyjnej będzie brzmiał porządnie.

No właśnie – w najważniejszej scenie filmu pojawia się pieśń. Melodia pieśni religijnej ze zmienionymi słowami. Skąd ten pomysł?

Pomysł na muzyczną kulminację, służącą naszej bohaterce jako symboliczne „wyjście z trumny”, powstał bardzo wcześnie. Po prostu wiedziałem, że w pewnym momencie tata musi zacząć śpiewać Berce. Wybór padł na „Jesteś królem” – pieśń, którą pamiętam z komunii. Zawsze bardzo mi się podobała. Łączyłem ją z poczuciem wzniosłości i byciem częścią wspólnoty, większej całości. To była więc idealna pieśń do tej sceny. Ma to oczywiście swoje znaczenie – zamiast wychwalania czegoś nieistniejącego moglibyśmy może używać tej melodii do tego, żeby nauczyć się akceptować siebie nawzajem. Napisałem więc nowy tekst. Lepszy niż ten kościelny.

Teraz „Odgrzeb”, ale mówisz często, że przymierzasz się do debiutu pełnometrażowego. Na jakim etapie są prace nad nim?

Jest to już bardzo zaawansowany etap. Aplikuję obecnie o wsparcie do PISFu. Jestem już w drugim etapie. Czekam na decyzję komisji. Wiem, że konkurencja jest bardzo duża – w tym etapie jest dwadzieścia projektów twórców z nieraz dużo większym doświadczeniem niż moje. Z drugiej strony mój projekt jest bardzo prosty i potrzebuje stosunkowo mało pieniędzy. Może więc gdzieś uda mi się prześlizgnąć.

O czym będzie ten film?

Wszystko się dzieje w jednym miejscu i czasie. Trzy osoby w jednym mieszkaniu. To thriller o ojcu, który próbuje poradzić sobie z sytuacją, że jego nastoletni syn zabił kolegę ze szkoły. Ma tylko dwie godziny, żeby zdecydować, co stanie się z jego synem. Ale przede wszystkim musi zmierzyć się z prawdą na temat tego, jakim jest ojcem. Nad scenariuszem pracuję od początku tego roku. Mam już wstępnie umówionych do tych ról aktorów. Jeśli dostaniemy pieniądze z PISF, wiosną wejdziemy na plan.

***
Artur Wyrzykowski – reżyser, scenarzysta i analityk opowieści. Na co dzień reżyseruje filmy krótkometrażowe (w ciągu dwóch lat stworzył ich pięć) i prowadzi bloga Nieskonczone.pl, gdzie jak sam pisze „analizuje scenariusze filmowe przy pomocy ekierki”. Obecnie szykuje także swój pełnometrażowy debiut „To się nie dzieje”. Na Lubelskim Festiwalu Filmowym prezentowany jest jego najnowszy krótki metraż. „Odgrzeb” to historia Berki, trzydziestojednoletniej dziewczyny, która za namową ojca bierze udział w rytuale odgrzebania, mającym przywrócić jej radość życia.

Podziel się ze znajomymi