„To była moja refleksja na temat ważnego momentu w życiu, jakim jest wchodzenie w dorosłość” – rozmowa z Adamem Porębowiczem, reżyserem filmu „Szczerość”

Skąd pomysł na „Szczerość”?

W zasadzie z dwóch rzeczy. Po pierwsze była to moja refleksja na temat bardzo ważnego momentu w życiu, jakim jest wchodzenie w dorosłość – pożegnanie świata, który przemija, ludzi, więzi, pewnego rodzaju spędzania wspólnie czasu, który w dalszych etapach życia po prostu nie funkcjonuje. Po drugie natomiast chciałem opowiedzieć o bardzo ważnej dla mnie wartości, jaką jest tytułowa szczerość. Tak się złożyło, że refleksja, o której mówiłem i to, co chciałem opowiedzieć złożyło się w jedną historię.

W „Szczerości” mamy czworo bohaterów, którzy mimo pozorów, tej szczerości nie osiągają.

To ostatnie spotkanie po maturach, kiedy wiadomo już, że więzi nie przetrwają. Bohaterowie spędzają czas, robiąc to, co zazwyczaj robili – nie mówiąc w zasadzie o najważniejszych rzeczach. Jest to film przewrotny, ale nieoceniający. To po prostu obraz specyficznej sytuacji.

W życiu człowieka są pewne kryzysy – momenty, gdy doświadcza poczucia swojej kruchości, końca pewnego etapu. I tak mamy kryzys wieku średniego, kryzys wieku starczego i kryzys wieku młodego. Ty sportretowałeś ten trzeci. Jest ci on jakoś bliski?

Jestem już bliżej kryzysu wieku średniego, ale dopiero teraz, po latach zrozumiałem, jak ważnym momentem jest wiek siedemnastu czy osiemnastu lat. Dla mnie był to czas kluczowy, z czego zdałem sobie sprawę dopiero robiąc ten film.

Do kogo więc go skierowałeś?

To dobre pytanie. Nie zastanawiałem się nad tym robiąc „Szczerość”, bo powstawała po prostu z potrzeby serca. Wiem jednak, że bardzo dobrze jest odbierana przez moich rówieśników. To pokolenie umie się w niej przejrzeć, bo jest produkcją umiejscowioną właśnie w ich czasie – wtedy, gdy my, „ofiary stanu wojennego”, wchodziliśmy w dorosłość.

Mieliśmy też jeden pokaz z młodzieżą licealną. Powiem, że odbiór był fenomenalny. Choć na upartego mógłbym być ich ojcem, okazało się, że dobrze wiedzieli, o czym jest ten film. Czuli bohaterów. Nawet język sprzed kilkunastu lat, który także portretuję, był dla nich prawdziwy.

Bo też, choć zmieniają się okoliczności, emocje są te same. Wchodzenie w dorosłość zawsze budzi podobny lęk i niepewność, a o tym przecież jest ten film.

Zdecydowanie. Choć opowiada o bardzo konkretnej grupie ludzi i umiejscowiony jest w określonym czasie, jest dość uniwersalny. Emocje, które się przeżywa są niezależne od pokolenia i od szerokości geograficznej. Są językiem uniwersalnym.

W „Szczerości” byłeś także reżyserem obsady. Jak wyglądał casting?

To był bardzo ciekawy proces, bo choć pomogła mi Ola Gruber, zawodowa castingerka, nie zorganizowałem zwyczajnego castingu. Aktorów szukałem po szkołach aktorskich, i wśród naturszczyków, i przez ogłoszenia. Zgłaszali się różni ludzie, ale bardzo długo nie mogłem znaleźć kogoś, kto pasowałby do tych ról. Spotykałem się z wieloma aktorami i starałem się zrozumieć, kim są, czy pasują do moich postaci, czy ich osobowość w odpowiedni sposób je wypełni… Chciałem ich też skonfrontować. W filmie mamy przecież bardzo zżytą ze sobą grupę ludzi. Musiałem sprawdzić, jaki jest przepływ energii między aktorami.

I w pewnym momencie znalazłeś tych idealnych kandydatów?

Przypadkowo trafiłem na bardzo ciekawą osobę, jaką jest Łukasz Gawroński. Odbyłem z nim jedną, bardzo podmiotową rozmowę, która trwała chyba z osiem godzin. Zaproponowałem mu tę rolę, a on ją przyjął. Potem znalazłem pozostałą trójkę aktorów. Udało mi się wybrać wyjątkowo wrażliwych, inteligentnych i rozumiejących ten film aktorów. W zasadzie więc tak, byli idealni.

Aktorzy, których obsadziłeś są zróżnicowani pod względem doświadczenia aktorskiego. Mamy Mikołaja Matczaka, który wystąpił w „Ostatnim Komersie” i wspomnianego Łukasza Gawrońskiego, który grał w „Ostatniej rodzinie” i „Żeby nie było śladów”. Są też Paweł Charyton i Maja Michnacka, którzy nie mieli zbytniego doświadczenia przed kamerą. Jak się dogadywali?

Miałem duże szczęście, że cała czwórka znała się wcześniej ze Szkoły Aktorskiej. „Szczerość” kręciliśmy dokładnie w momencie, gdy Mikołaj kończył zdjęcia do „Ostatniego Komersa”. Łukasz z kolei w tym samym czasie grał w „Żeby nie było śladów” Matuszyńskiego. Paweł natomiast dużo występował w teatrze. Różnili się, ale potrafili słuchać i czuć siebie nawzajem. Dużo dała im pewnie nauka w Szkole Aktorskiej w Krakowie, która jest najlepszą w Polsce placówką tego typu. Myślę, że dzięki temu stworzyli tak zgraną paczkę na ekranie. Dla Mai Michnackiej był to fabularny debiut i mogę być dumny, że udało mi się odkryć tak zdolną aktorkę

Film miał premierę po niemal dwóch latach od końca zdjęć. Czemu trwało to tak długo?

Same zdjęcia nie trwały długo, bo pięć dni. Dużo więcej zajął proces montażu. Materiał sklejałem sam, z pomocą Łukasza Zdanowskiego. Pamiętam, że jedną ze scen montowałem aż pół roku… Czekać musieliśmy też na udźwiękowienie. „Szczerość” to produkcja zupełnie niezależna, a takie trafiają na sam koniec kolejki.

Premiera odbyła się 7-ego czerwca na Festiwalu „Młodzi i Film” w Koszalinie. Na tym samym festiwalu wygrałeś Jantara za krótkometrażowy debiut fabularny. Z tego, co czytałem w jednym z wywiadów, była to dla ciebie nagroda zupełnie niespodziana.

To prawda.

Co dla Ciebie znaczy ten Jantar?

Po pierwsze to docenienie szczerości, która jest w tym filmie – zupełnego odkrycia siebie, bez żadnego „dupochronu”. A być może też tego, że jest to film niestandardowy, zbudowany zupełnie inaczej niż większość. Nie chcę odpowiadać za jurorów, ale sądzę, że po prostu poczuli i przeżyli w jakiś sposób tę historię. A co znaczy to dla mnie? Pewnie pozwoli mi to zrobić kolejny film…

Droga festiwalowa „Szczerości” jest bardzo długa – Kazimierz Dolny, Gdynia. Jakie miejsce na tej mapie zajmuje Lubelski Festiwal Filmowy?

Cenię LFF, bo przedstawia filmy nieoczywiste o bardzo wysokim poziomie. Sama tożsamość tego festiwalu bardzo mi imponuje – nie dostaje się tu nagród za scenariusz, reżyserię, zdjęcia itd., ale za rodzaj kina, który się uprawia. Jeżeli przecież mamy takich reżyserów, jak Cassavetes, Weerasethakul i Lánthimos – to wszyscy są świetnymi twórcami, ale jak można porównywać ich kino… To rozwiązanie jest bardzo sprawiedliwe i chyba najbardziej odpowiadające rzeczywistym walorom filmów. Dlatego też tak lubię Lubelski Festiwal Filmowy i szczerze cieszę się, że mogę tu być.

***

Adam Porębowicz – absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Jego krótkometrażowy debiut, „Szczerość”, to opowieść o dorastaniu i lęku przed dorosłością, przed którymi staje czworo przyjaciół. Film został nagrodzony Jantarem na Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”. Zdobywca Złotego Mrówkojada – nagrody im. Krzysztofa Szota oraz wyróżnienia w konkursie Fokus: Emocje na Lubelskim Festiwalu Filmowym 2022.

Podziel się ze znajomymi