Filmy krótkometrażowe zawsze wyróżniają się na tle dzieł pełnometrażowych. Reżyser, podejmując decyzję, aby nakręcić takie dzieło, rozumie że nie może sobie pozwolić na marnowanie chronometrażu, toteż powinien postarać się zmieścić w krótszym odcinku czasu całą głębie historii, którą chce nam opowiedzieć.
Doskonałym przykładem takiego działania jest „Bab Sebta”, albo „Wrota Ceuty”. Ale nie tylko fabuła jest tutaj godna uwagi, godną osobnego omówienia jest też zastosowana technika, głównie operatorska, lecz o tym za chwilę.
Film w ciągu zaledwie siedemnastu minut opowiada nam o codzienności przemytników na granicy marokańsko-hiszpańskiej na przejściu granicznym z Ceutą, hiszpańską eksklawą na samej północy Afryki, z jednej strony graniczącej z Marokiem, z drugiej – omywaną wodami Morza Śródziemnego. Przemytnicy – to setki i tysiące zwykłych ludzi – kobiet i mężczyzn, dostarczających do Ceuty najróżniejsze towary, od garnków i odzieży używanej po buty, mięso i naczynia. W wykonywaniu swojego „zawodu” skazani są na wielogodzinne postoje w ogromnych kolejkach, aż dotrą do bramki przejściowego punktu kontroli i odprawy celnej. Pokazanie monotonnego trybu oczekiwania na zezwolenie na przekroczenie granicy w sposób nie zanudzający widza wymagało szczególnych rozwiązań. W tym przypadku takich rozwiązań, od razu rzucających się w oczy, można wyodrębnić co najmniej dwa: nagrywanie bardzo długich scen jednym ujęciem i zastosowanie ujęć z góry, z perspektywy bardzo dla nas niezwykłej – ponieważ nie są to ujęcia z lotu ptaka (choć i takie czasami się pojawiają), ale dokładnie nad głowami bohaterów. Wytwarza to niesamowity efekt bycia obecnym „wewnątrz” filmu, możliwości obserwowania zachowań postaci, samemu pozostając niezauważonym.
Autentyczności dodaje fakt, iż w obsadzie filmu znaleźli się nie tylko przedstawiciele miejscowej ludności, odgrywający role przemytników, ale także bezpośrednio sami przemytnicy, co niejako wynosi ten film na kolejny poziom, zahaczając o gatunek dokumentalny.
Przewijanie kadru wzdłuż niesamowicie długiej kolejki ludzi w stylu „powolnego filmu” pozwala nam na przyjrzenie się każdemu z osobna i zauważenie wspólnej cechy – tendencji do poszukiwania sposobów na zabijanie czasu, wynikającej z beznadziejności sytuacji, w której zostali umieszczeni bohaterowie – nudzą się i na siłę próbują znaleźć sobie jakieś zajęcie, wysiadają ze swoich aut aby poćwiczyć, pomodlić się lub pograć w jakąś grę, byleby tylko urozmaicić ten proces. Tylko na chwilę, już na końcu, pojawia się zgiełk związany z bezpośrednim przejściem przez granicę, kamera nagle przemieszcza się do samego wnętrza tłumu, by po chwili jednak powrócić do wcześniejszego trybu powolnego, wyważonego latania nad miejscem akcji, ponownie monotonnego i niezakłóconego hałasem. Chyba najlepiej powiedziała o tym sama reżyserka filmu Randa Maroufi – „chciałam zbadać, co się dzieje, gdy czas się zatrzymuje”. I bardzo dobrze jej się to udało.
Olgierd-Liekh Dobrovolskyi