Też płakałam po cudzej babci

Z moich autorskich badań fokusowych wynika, że większość dorosłych animowane filmy traktuje jak ofertę dla dzieci. – Moje już na szczęście wyrosły. O, nie mam z tym problemów, córka duża – słyszałam od moich przypadkowych respondentów. A gdy sugerowałam, że animacja może wytrącić z równowagi albo doprowadzić pełnoletnich do szlochu – taktownie zmieniali temat rozmowy. Nawet nie zdążyłam ich uprzedzić, że zmierzamy ku zagładzie, bo słoń też zdechnie

Kończy się 17. edycja Lubelskiego Festiwalu Filmowego. Na nic tak nie czekam jak na werdykt publiczności, która także przyznaje swojego Złotego Mrówkojada. Z ośmiu festiwalowych dni oglądania wybrałam dwa bloki krótkich animacji (jurorskich i nie). I podglądałam jak widzowie wychodzący z projekcji stawiają kreski głosując na wybrane tytuły.

Ciekawe, czy laury zgarną te najbardziej płaczliwe? Trudno to sobie wyobrazić, prawda? Na ekranie animowany świat animowanych postaci, a tu dorośli w realu chlipią i pożyczają sobie chusteczki higieniczne. Magia kina!

W rankingu krótkometrażowych, animowanych wyciskaczy łez prowadzi „Własna prawda” w reżyserii Agnieszki Kruczek (kadr ilustracją tekstu – red.). 10-cio minutowy film opowiadający historię matki i córki, które planują pobyt w Niemczech. Babcia dziewczynki podczas pożegnania stwierdza, że już się nigdy nie zobaczą. Tłumaczenie, że rozłąka potrwa 3 miesiące nie pomaga, rozstanie jest przygnębiające i wyjazd nie cieszy. Akcja filmu zaczyna się jesienią 1981 roku. Polakom nie trzeba tłumaczyć, że plany uległy zmianie, że 13 grudnia 1981 roku zmienił wszystko. I łatwo się domyślić, że babcina przepowiednia się sprawdziła. Kobiecy głos, który spokojnie opowiada tę historię, animowany świat stworzony przez autorkę filmu, bardziej przystający do dobranocki niż do dramatycznej, osobistej relacji potęgują klimat „Własnej prawdy”. Drobiazgi w stylu fotografii noszonych w portfelach po obu stronach nieprzekraczalnej granicy, wręcz leniwe tempo narracji i kameralny świat babci i wnuczki uwodzą widza, który wierzy w tęsknotę, bezradność i żal rysunkowych bohaterów. A jak już jest zupełnie rozklejony, to na finał dostaje fotografię z rodzinnego albumu podpisaną „babcia”.

Serce wielu widzom skradł walczący o jurorskie uznanie „Most”, którego reżyserką jest Izumi Yoshida. Przy pomocy animacji lalkowej opowiada prawdziwą historię z początku XX wieku, a jej bohaterami są polskie dzieci osierocone na Syberii. Pewna ich grupa trafia do Japonii uratowana przez Czerwony Krzyż. Zderzenie kultur, samotność, potrzeba przyjaźni i ciepła to problemy poruszane w 20-minutowym filmie. Głównymi bohaterami są: polski chłopiec, który na zesłaniu stracił matkę i japońska dziewczynka. Ich rozstanie miało melodramatyczną moc a archiwalne zdjęcia upewniały, że to nie hollywoodzkie emocje reżyserka zaklęła w lalkowym świecie.

Gdyby ktoś dla uspokojenia zapytał jak daleko może pójść szaleństwo twórców krótkich animacji, to po obejrzeniu zaledwie dwóch zestawów, które przygotowała Emilia Rusin, trzeba stwierdzić – trudno powiedzieć. Nawet jeśli to w sumie było 20 filmów!

W kategorii „pojechany” mój prywatny Złoty Mrówkojad by powędrował na Węgry albo do Estonii.

Wybór między „Amokiem” (reż. Balázs Turai), w którym widzom zafundowano szaloną w formie jazdę z przewagą halucynacji a „Sierrą“ (reż. Sander Joon) gdzie synek bohaterów zamienia się w oponę jest wręcz niemożliwy.

Dlatego oddam też honor apokaliptycznej wizji świata, która jawi się w 8-minutowym filmie o prostym tytule „Świnia”. Okazuje się, że 8 minut to dość by opowiadając historyjkę o zwierzątkach stworzyć filozoficzną przypowieść. Tytułowa świnia okazuje się być producentką prądu, wszak ryjek wygląda jak gniazdko. Gdy rozgałęźnik nie wystarcza by sokowirówka, suszarka i radio działały jednocześnie, dookoła różowego zwierzęcia powstaje sieć przesyłowa, rośnie miasteczko, sklepy, trakcja tramwajowa. W kawiarni pod parasolami jedni się grzeją farelką, przy sąsiednim stoliku pingwin odpala klimę itp. Łatwo przewidzieć los prądotwórczej świni. Reanimowana na siłę nie przeżywa, pogrążając filmowy świat w chaosie i destrukcji. Gdy kurz opadnie, jeden z bohaterów, który ledwo przeżył katastrofę, wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy znajduje coś, co… przypomina gniazdko. Słoń jest większy niż świnia, prawda?

Jeśli jutra nie będzie, reżyser „Świni” Jorn Leeuwerink, powie: a nie mówiłem?

(not.GM)

Podziel się ze znajomymi