„Procesy” – film o dostrzeżeniu człowieczeństwa w drugiej osobie. Dzieło o krzywdzie, jaką system totalitarny wyrządza każdemu, zarówno jego przeciwnikom, jak i zwolennikom. A przy tym wszystkim jest to film pełen zarówno wrażliwości jak i humoru.
Kuriozalna sytuacja. Białoruski policjant musi, przez ponad dwa tygodnie, przetrzymać we własnym domu trójkę protestujących, których aresztował. Z pokoju dziecięcego robi im celę, z łazienki izolatkę. Kiedy jednak spędzi się z kimś piętnaście dni pod jednym dachem, ciężko go chociaż trochę nie poznać.
Tak prezentuje się zarys fabuły krótkometrażowego filmu „Procesy” Andreya Kashpersky wyświetlonego w czasie Lubelskiego Festiwalu Filmowego. Historii nasyconej absurdem, który dotyczy zarówno autokratycznego państwa, jak i ludzi, którzy ten system tworzą. I to właśnie fakt, że mamy szansę poznać tych ludzi (nawet w takiej przerysowanej formie) był dla mnie dużą siłą tego seansu.
Policjant nie jest tu bezosobowym oprawcą. Poznajemy jego żonę, do której non stop zwraca się per „kotku”. Widzimy jak wychowuje swoje dzieci, w czym z czasem zaczną pomagać mu więźniowie, czy to w zabawach, czy też w odrabianiu prac domowych. To spojrzenie na „ludzką” twarz osoby, którą do tej pory widzieliśmy tylko na ekranie telewizora, oglądając nagrania z białoruskich protestów. Dotychczas bardziej bezosobową, ubraną w policyjny mundur, bijącą niewinnych protestujących.
Jednak to uczłowieczenie oprawcy rzuca inne światło na zbrodniczy system funkcjonujący za naszą wschodnią granicą. To już nie tylko tragedia aresztowanych, a także tych, którzy posłuszni są propagandzie Łukaszenki. Wyrazem tego niech będzie ostatni monolog „Kotka” opowiadającej mężowi, co nowego usłyszała ostatnio w telewizji.
Tragedia widoczna jest również w kontekście więźniów. Najgorsze dla nich nie jest nawet samo ograniczenie wolności, a to, jak z upływem czasu zaczyna traktować ich małżeństwo głównych bohaterów. Przestają być jedynie więźniami, którzy mają odsiedzieć wyrok, a stają się wręcz niewolnikami rodziny policjanta.
Coś co jednak wyróżnia „Procesy”, to wręcz wylewająca się z ekranu groteska. Prawie każda poważna scena przykryta jest, często absurdalnym, humorem. Niekiedy do osiągnięcia tego efektu służy nawet drobny ruch na drugim planie. Innym razem jest to sprawa dobrego ujęcia połączonego z umiejętnym montażem (tutaj przychodzi mi na myśl scena przedstawiająca próbę ucieczki).
Istotne jest to, że efekt połączenia poważnych, wręcz tragicznych zagadnień z elementami humorystycznymi wypada świetnie, również wpisując się w ogólny przekaz filmu.
Nie wiem czy to przekaz, tematyka, czy groteska całego filmu. Prawdopodobnie połączenie wszystkich tych cech. Tak czy inaczej „Procesy” po prostu mnie zachwyciły.
Michał Palonka
Autor jest związany z Magazynem „ulica krótka”