A co, jeśli już nigdy nie spotkamy się tak, jak dzisiaj?

„Ukraina dziś” to blok, który dobitnie przypomniał, że wojna nadal trwa. Że Ukraina to nie tylko spadające dzisiaj bomby, ale też okupowany od 2014 roku Krym. I, co podczas oglądania filmowej selekcji mnie uderzyło najbardziej, to przecież ludzie – w drastycznie różnym położeniu.

Zostać, wyjechać, walczyć

Sam opis „Naszego miejsca” (reż. Andrew Ostrikovskiy) wystarczył, żebym poczuła, że ta historia będzie poruszająca. „Pięciu kumpli z dzieciństwa spotyka się, by pożegnać swojego przyjaciela przed pójściem do wojska”. Przecież to mogło zdarzyć się każdemu. Paczka dorosłych facetów – niektórzy żonaci, inni mieszkają jeszcze z rodzicami. Nagle w ich kraju wybucha wojna. Do armii mobilizują właśnie takich, jak oni. Mieszkający poza największymi metropoliami, w sile wieku, w pełni sprawni – choć w swoich rozmowach wskazują też na fakt, że sprawność często nie jest w tej sytuacji znacząca. To film o dylematach – co zrobić, którą stronę obrać. Co właściwie jest w życiu najważniejsze.

Bo to właśnie pytanie o priorytety i wybory prowadzi narrację tego filmu. Dima idzie walczyć. Jako jedyny z piątki. Ktoś inny jest o krok od wyjechania z kraju, jeszcze ktoś szuka odpowiedzi we wróżbach. Nie rozumieją się nawzajem i podchodzą do siebie z dozą pretensji. Ale na koniec każdym z nich kieruje to samo. Strach i niepewność. Bo każdy z nich, nawet jeśli decyzję ma już podjętą, nie wie, czy jest ona tą słuszną. I planując walkę na froncie czy wyjazd za granicę, ma w sobie strach.

I kiedy patrzę, jak wszyscy nieco swawolnie wbiegają do rzeki, palą ognisko, żartują, w głowie ciągle słyszę słowa, które wcześniej padły z ich ust: A co, jeśli wojna jednak się nie skończy? I już nigdy nie spotkamy się tak, jak dzisiaj?

Skaza na czystym niebie

Kramatorsk, Wschodnia Ukraina, obwód doniecki. Bombardowany od początku wojny. – A może panu coś przetrzeć? – pytają Wowa i Roma, szukając chętnych na ich usługę – mycie szyb, maski czy innych części aut. Każdy chętny to kilka hrywien dla nich. Sukces, od jednego z klientów dostają ich 250. To wystarczy na pistolet na kulki, nawet na trochę amunicji. Z tą bronią będą potem przemierzać ulice miasta, opuszczone budynki, czasem też parkingi w poszukiwaniu kolejnej możliwości zarobku. Nie jeden raz usłyszą jednak, że mycie jest niepotrzebne. Bo jeżdżąc takim brudnym, ma się większą szansę na przeżycie.

Wowa i Roma mają po dwanaście lat. Dla całej tej historii to dość ważny fakt. Bo żaden dwunastolatek nie powinien być w ich położeniu. Słuchać wystrzałów. Obserwować, jak ślady po wybuchach pojawiają się na tle czystego nieba. To niebo nagrywają swoimi stłuczonymi gdzieś podczas młodzieńczych zabaw telefonami. Może to dobra zabawa, zdecydowanie lubią utrwalać te chwile, które spędzają razem. Szkoda, że na tym niebie tak często pojawia się skaza, przypominająca o wojnie.

Nie ona jedna im o niej przypomina. Kiedy tak błąkają się po mieście, jadą rowerem do szkoły. Szkoły, której już nie ma. Budynek został zbombardowany w lipcu 2022 roku. Chodząc po gruzach, wspominają. Tu mieli matematykę, tu biologię, to była ich klasa. Za chwilę zaczynają wyć syreny alarmowe. Żaden z nich nie zwraca już na nie uwagi. Ale ich przeszywającego dźwięku nie zignoruje nikt, siedzący w kinowym fotelu. Potęgują obraz strachu. Podkreślają, jakim dramatem jest wojna. Dla każdego. Wowa zaraz wyjedzie. Chociaż Roma chce go usilnie zatrzymać, jest już za późno. Tu też decyzja została podjęta.

„Czyste niebo” (reż. Marcin Kundera) to dla mnie historia podwójnie uderzająca właśnie ze względu na portret przyjaciół. Kiedy w tle wyją syreny, oni dalej przeżywają swoje dzieciństwo. Ale zamiast zabawy, narzekania na nudne lekcje w szkole, oni żyją w rzeczywistości wojny.

Czy w przypadku pierwszej piątki, czy tej dwójki – losy bohaterów całkowicie zdeterminował bestialski atak Rosji na Ukrainę. To on wywołał falę kolejnych decyzji. To on rozdzieli przyjaciół. Jedni pójdą na front, inni wyjadą, kolejni zostaną. Wszyscy pozostaną z tym samym pytaniem: A co, jeśli już nigdy nie spotkamy się tak, jak dzisiaj?

Aleksandra Kuzioła

Autorka jest związana z Magazynem „ulica krótka”

Podziel się ze znajomymi