„Trzeba zabić tę miłość” nie będzie filmem, który znajdziemy w podręczniku początkującego kinomana. Jestem wdzięczna Agnieszce Wolny-Hamkało, że wybrała go do zaprezentowania z autorską audiodeskrypcją – pisze Natasza Kornacka z Grupy Medialnej LFF, po sobotniej projekcji starego polskiego filmu, który przypomniała współczesna poetka
Audiodeskrypcja to werbalny, dźwiękowy opis obrazu na przykład filmu przeznaczony dla osób z powodu dysfunkcji narządu wzroku. Ale nie tylko. Podczas LFF stary polski film „Trzeba zabić tę miłość” został zaprezentowany w ramach nowatorskiego projektu – z dodatkiem twórczej audiodeskrypcji. Narratorką była poetka Agnieszka Wolny-Hamkało i sprawdziła się fenomenalnie. Nie bała się dodać własnych prześmiewczych uwag, które często rozbawiały salę, ale też wiedziała w jakich momentach warto dać filmowi własną przestrzeń. Używając mowy potocznej, zapożyczeń i ironii, Wolny-Hamkało dała wrażenie oglądania filmu z koleżanką szepczącą komentarze do ucha.
Narratorka argumentuje wybór filmu tym, że nikt go już nie pamięta, a na świecie nie ma już jego twórców (Janusz Morgenstern, Janusz Głowacki), którzy mogliby o nim przypomnieć.
Osobiście jestem jej bardzo za to wdzięczna. „Trzeba zabić tę miłość” nie będzie filmem który znajdziemy w podręczniku początkującego kinomana. Zarówno Morgenstern jak i Głowacki mieli w swoim dorobku o wiele bardziej znane tytuły, dlatego tym bardziej całe przeżycie było dla mnie wyjątkowe.
Twórcy zabierają nas w filmie do Polski z początku lat 70. ubiegłego wieku, Dekady Gierka, gdzie propaganda sukcesu dopiero się rozwijała, a mit o konsumpcjonizmie wspierał kreowanie niemożliwych do zrealizowania marzeń. Nie bez powodu pierwsza rozmowa między bohaterami jest o pieniądzach, a raczej o mieszkaniu, samochodzie i psie, które można za pieniądze kupić.
Magdę i Andrzeja poznajemy u szczytu ich nadziei na przyszłość, są młodzi, marzą, nic nie ma prawa pójść nie tak. Może Głowacki, pisząc scenariusz, przewidział przyszłą porażkę Edwarda Gierka, ponieważ bohaterowie padają jego ofiarą w niemal karykaturalny sposób.
Trudno się nie doszukiwać w tej PRL-owskiej rzeczywistości naszej własnej, bo chociaż ustrój polityczny jest inny, ludzie okazują się tacy sami. Nadal odnosimy sukcesy i porażki, nadal marzymy, ranimy, jesteśmy ranieni.
I to przydarza się Magdzie i Andrzejowi; ona nie dostała się na medycynę i zaczyna pracę pielęgniarki by zdawać za rok, on również nie został przyjęty na studia i szuka pracy. Zaczynają tą przygodę wspólnie, nadal optymistycznie, jednak z czasem ich drogi coraz bardziej się rozchodzą.
Magda jest zaradna i urocza w swojej dziecinności, praca w szpitalu jest traumatyczna, ale ona nie traci swojej iskry i gna do przodu. Andrzej nie potrafi się połapać w tej całej dorosłości i w końcu ucieka się do romansu, by zabezpieczyć swoją pozycję.
W tym samym czasie sceny z niepowiązanym bohaterem, dozorcą budowy i jego psem, w genialny sposób obrazują związek Magdy i Andrzeja. Na samym początku jest to miłość bezwarunkowa, lecz kiedy w grę wchodzą pieniądze, okazuje się ona czymś niepożądanym, zawadzającym w drodze do sukcesu. Zabijając tę miłość, zabijamy nas samych.
W jednej scenie widzimy w tle transmisję ze startu Apollo 15, czwartego razu, kiedy astronauci NASA stanęli na Księżycu, jednak żaden z bohaterów filmu o to nie dba. Jest to bardzo wymowne, w końcu jakie znaczenie ma podróż kosmiczna w odniesieniu porównaniu do codziennego życia? Czym jest sukces jeśli nie mamy go z kim dzielić?
Sobotnia projekcja „Trzeba zabić tę miłość” została zorganizowana dzięki współpracy LFF z wrocławskim Festiwalem Korelacje, który prezentuje polskie filmy z dodatkiem twórczej audiodeskrypcji.
Natasza Kornacka
W sobotę, 30 listopada o godz.17.30 w ramach LFF projekcja filmu „Wilczyca” z 1982 roku. Film w polskiej wersji językowej z lektorem (autorską narrację czyta Dorota Masłowska) i napisami dla osób niesłyszących i niedosłyszących (SDH). Pokaz jest bezpłatny, ale przy wejściu na salę należy okazać wejściówkę. Wejściówki do pobrania w kasie Centrum Kultury w Lublinie.