„Stop everything” – tylko te dwa słowa, będące zarazem hasłem przewodnim, kryją w sobie podstawową koncepcję całego filmu. To koncepcja krótkiego metrażu samego filmu, jak i jego treści.
Tytuł możemy przetłumaczyć z francuskiego jako „paplanina”, i to słowo stanowi punkt wyjścia do naszych rozważań nad istotą głównej myśli reżysera. Jak często zastanawiamy się nad tym, ile ruchu, szumu i obrazów w naszym życiu naprawdę jest jego treścią? Co stanie się, kiedy wciśniemy dźwignię i wyłączymy wszystkie zbędne rzeczy?
Gregory Robin próbuje pokazać widzowi swoją odpowiedź na te pytania. Zaczyna od własnej interpretacji otaczającego nas świata, dyskretnie pokazując to, z czym spotykamy się na co dzień, a w końcu prowadzi nas do odkrycia, co z tego wszystkiego rzeczywiście z nami zostaje, a co jest zupełnie nieistotne, jednak decyzję o tym, jak interpretować pogląd autora, może podjąć tylko sam widz.
Film sprawia wrażenie dłuższego niż w rzeczywistości. Wieloaspektowość pokazywanego obrazu nie pozwala widzowi od razu odkryć jego głównej idei. Ogólna atmosfera skłania do spokoju i rozważania, nawet medytacji. Autor nie podaje widzowi wielu informacji, odkrywając przed nim obszar strumienia świadomości, w którym to sam widz powinien układać puzzle ze wszystkich podpowiedzi i szczegółów, które, jak ślad okruchów, autor pozostawił w swoim dziele.
„Bełkot” jest jednym z filmów, który po seansie może krążyć w głowie przez kilka godzin, nawet dni, i za każdym razem można odkrywać nowe interpretacje oryginalnego pomysłu Gregory’ego Robina.
Mikita Pratashchyk